WARSZAWA RAZY TRZY

DZIENNIK ZACHODNI, 15 października 2004, str.25
tekst: Michał Tabaka, zdjęcia: Magdalena Chałupka
Warszawa M20, Rok produkcji 1956, pojemność silnika: 2120 cm, moc silnika: 52,5 KM, wymiary: 4,66m x 1,69m x l,64m, skrzynia biegów: 3 przekładnie, ciężar: 1.460 kg, zużycie paliwa: 16 l na 100 km.

Marek Kijak z Bytomia, Kiedy miał sześć, siedem lat uwielbiał przejażdżki samochodowe ze swoim dziadkiem Stefanem. To była dla nich obydwu prawdziwa frajda. Dla malucha tym większa, że jeździli wyjątkowym wozem - warszawą.

- Rzeczywiście do dzisiaj pamiętam te chwile. Z pewnością została mi po nich miłość do aut- mówi bytomianin.

Wiele lat potem Marek Kijak sam prowadził swoje auto na jednej z dróg województwa podkarpackiego.

- W pewnej chwili zobaczyłem prawdziwe cudo - warszawę garbusa. Taki model to prawdziwa rzadkość. Zupełnie straciłem głowę - opowiada pasjonat.

Nie zastanawiając się wiele, pan Marek pojechał za tym niezwykłym wozem i zaproponował jego właścicielowi, że kupi auto. Niestety, z transakcji nic nie wyszło. Po powrocie do domu rozpoczął poszukiwania swojej wymarzonej warszawy. W końcu w oko wpadł mu anons ze Szczecina. Dla prawdziwego pasjonata odległość nie stanowiła żadnej przeszkody.

- W międzyczasie do akcji włączył się mój przyjaciel z Chorzowa, Jacek Kubasik. Zobaczywszy ogłoszenie, nie zastanawialiśmy się, tylko od razu ruszyliśmy w drogę - opowiada miłośnik automobili.

W sumie zorganizowali dwie wyprawy do Szczecina. Pierwsza skończyła się na ustaleniu ceny, druga była już prawdziwym przedsięwzięciem. Trzeba było zorganizować transport solidnej maszyny przez całą Polskę. Przy okazji wyszło na jaw, że ów garbusek wraca niejako na swoje miejsce. Warszawa pochodziła z Dąbrowy Górniczej, potem trafiła do Legnicy, do Szczecina i z powrotem na południe kraju - do Bytomia.

- Wóz był w rozsypce i nadawał się wyłącznie do generalnego remontu. Ale to też nie było takie proste. Musieliśmy bowiem sprowadzić jeszcze dwie inne warszawy, żeby mieć dla naszego garbusa „dawców" - zdradza szczegóły modernizacji pan Marek.

A trzymać gdzieś trzy auta to już spora sztuka. W sumie samochody, porozbierane na części, zajmowały trzy garaże i część ogródka działkowego. I te weekendy spędzane przy smarach i narzędziach! Pasjonatom pomagały obie rodziny. Żmudna praca trwała dwa lata, bo panowie za punkt honoru postawili wierną rekonstrukcję każdego szczegółu. Warszawa M20 miała wyglądać jak wtedy, kiedy była nowa, w drugiej połowie lat 50. ubiegłego stulecia.

- Polerowanie chociażby zapalniczki mogło zajmować nawet kilka godzin - mówi z uśmiechem pan Marek.

Sporo części miało być też chromowanych. Niestety, pasjonaci - jak sami mówią - trafiali na niezbyt profesjonalnych wykonawców i tylko na tym stracili. Niewłaściwie chromowane elementy ulegały bowiem zniszczeniu. Tak jak tylny zderzak, który po takich „eksperymentach" nadawał się jedynie na śmietnik.

Mimo tych przeszkód auto jest wręcz kopią tego sprzed pół wieku, co widać zwłaszcza po wejściu do środka. O atmosferę z czasów Władysława Gomułki dba... radio „Admirał" sprzed pięciu dekad! I co chwila słychać takie same trzaski. Między innymi dzięki temu pasażerowie mogą się czuć w aucie niemal jak w wehikule czasu.

- Myślę, że takich pojazdów, tak szczegółowo rekonstruowanych, w naszym kraju nie ma zbyt wiele. Tym bardziej Jacka i mnie rozpiera duma - podkreśla Marek Kijak.